Hol łososia i poświęcenie kolegi podczas lądowania ryby. Dwaj niemieccy wędkarze i szwedzki łosoś. Miejsce – rzeka Morrum.
Trzy dni bez brania – czy można sobie wyobrazić gorszą sytuację podczas łowienia łososi w szwedzkiej rzece Morrum? Można! Czwartego dnia Werner Friedl i jego kolega Raimond są pierwsi nad rzeką, a jednak okazuje się, że nie ma już mowy o kupnie licencji. – Wszystkie „pools” są zarezerwowane, wszystkie licencje sprzedane – słyszą niewzruszoną odpowiedź w stanicy wędkarskiej nad wodą.
Bawarczycy są jednak bardzo uparci. Nie chcą odejść z kwitkiem. Kręcą się wokół stanicy i co jakiś czas pytają się o możliwość dokupienia zezwolenia. Nagle radosna nowina. – Jeden wędkarz zwrócił wcześniej kartę swojej licencji. Możecie łowić. Pool numer 2 – słyszą spokojną odpowiedź.
Friedlowi, który jeszcze nigdy w życiu nie złowił łososia, nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. W kilka minut później jego mucha spinningowa poszybowała szerokim łukiem do wody. Branie nastąpiło po południu. Z siłą nie znoszącą żadnego sprzeciwu, potężny łosoś wygina wędzisko po rękojeść, zabiera żyłkę z kołowrotka. Werner walczy aż do omdlenia rąk, walczy do samego końca. Łosoś pokazał się przy brzegu dopiero po godzinie dramatycznego holu.
Jest tylko jedno małe ale – gdzie jest podbierak? Nigdzie go nie widać. Sytuację może uratować tylko kolega Raimond. Bez najmniejszego wahania wchodzi w ubraniu do wody, pewnie chwyta łososia i po chwili wyrzuca go na brzeg, dając tym samym dowód swej niezwykłej siły. Ryba ma prawie 21 kg! Jak na pierwszego w życiu łososia, całkiem nieźle…