Jeżeli ktoś nie chce się męczyć podczas wyprawy na ryby, powinien ograniczyć swój ekwipunek do niezbędnego minimum. John przedstawia zalety wędkowania z minimalnym wyposażeniem.
Wędkarze wyglądają czasami jak juczne muły. Aż się przyginają pod ciężarem sprzętu, który taszczą ze sobą nad wodę. Zwracają przy tym powszechną uwagę, a czasami nawet wzbudzają podziw: „ten to dopiero jest świetnie wyposażony – myślą sobie niektórzy koledzy – pewnie musi być także doskonałym wędkarzem i łowi znacznie więcej ryb niż jakiś tam wędkarz z niewielkim plecaczkiem”. Uważam, że jest wręcz odwrotnie. Zabieranie nad wodę „ton” sprzętu znacznie ogranicza możliwość przemieszczania się wędkarza. Kolega taki jest przywiązany do jednego miejsca i pozostaje mu mieć tylko nadzieję, że ryby same do niego przypłyną. Większość sprzętu i akcesoriów przeważnie leży zupełnie bezużytecznie na brzegu, gdyż poza względami regulaminowymi, trudno jest wykorzystać w ciągu jednego dnia łowienia więcej niż dwie wędki i dwa kołowrotki.
Ryby nie czują respektu
Wędkarz z niewielką ilością sprzętu jest bardziej ruchliwy nad wodą. W każdej chwili może przemieścić się w kierunku zaobserwowanych ryb lub spenetrować miejsca, w których spodziewa się ich obecności. Wędkowanie w ciągu jednego dnia w kilku zanęconych łowiskach nie przedstawia dla takiego kolegi najmniejszej trudności. Niezmiernie rzadko zdarza mu się też zgubić coś ze swojego sprzętu. Dlaczego więc tak wielu z nas uważa, że wyjazd nad wodę nie ma najmniejszego sensu, jeżeli nie zabierzemy ze sobą przynajmniej połowy sklepu wędkarskiego? Myślę, że wędkarz chce w ten sposób zwiększyć prawdopodobieństwo sukcesu, podbudować się wewnętrznie. To coś na podobieństwo playboya, który imponuje kobietom swoim nowym porsche. Jednak czy wspaniały sprzęt wędkarski robi na rybach takie wrażenie, że już z samego respektu od razu łykają przynętę? Z całą pewnością nie. W naszym hobby o sukcesie decyduje zupełnie co innego. Wędkarz musi znać nie tylko zwyczaje ryb, na które się nastawia, ale także wiedzieć, w którym miejscu łowić i jakiej użyć przynęty. Niestety, praktyczną znajomością łowiska, decydującą przecież o sukcesie, mogą się pochwalić tylko nieliczni wędkarze, których nie dopadła jeszcze „choroba” zabierania ze sobą przeważnie zupełnie zbytecznego sprzętu.
Rowerzysta Willy
Pozwólcie, że przytoczę tu przykład wędkarza zawsze odnoszącego sukcesy. Jest nim mój kolega Willy. Jako rencista ma mnóstwo wolnego czasu na łowienie ryb i jest nad wodą praktycznie codziennie. Willy jeździ na ryby rowerem. Cały jego bagaż to futerał z kijami i maleńki plecaczek. Na rowerze bez trudu dociera do każdego atrakcyjnego miejsca nad swoją ulubioną rzeką, często też penetruje odcinki, do których nie można dojechać samochodem, a są one zbyt odległe, żeby udać się tam pieszo. W takich miejscach mój kolega łowi przeważnie sam i nie musi obawiać się konkurencji innych wędkarzy. Zawsze kiedy spotykam Willego nad wodą, okazuje się, że ma równolegle zanęconych około siedmiu, a nawet ośmiu miejsc, przeważnie bardzo blisko brzegu. W ciągu dnia objeżdża na rowerze wszystkie te „miejscówki” i sprawdza, czy ryby weszły w zanętę. Taktyka Willego jest w zasadzie niezawodna – w jego podbieraku prawie codziennie lądują wielkie karpie, leszcze i płocie.
Ciche opony
Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Jeżeli bowiem wędkarz zaczyna łowienie od „budowania” na brzegu góry ze sprzętu, ryby od razu stają się podejrzliwe i odpływają z takiego miejsca, zanim jeszcze przynęta znajdzie się w wodzie. Jeżeli jednak wędkarz zjawia się nad wodą po cichu, choćby na rowerze, kilkoma ruchami ręki rozkłada teleskopowe wędzisko, bezgłośnie zarzuca przynętę i łowi z ukrycia, to w jaki sposób ryby mają zwietrzyć podstęp? W większości sytuacji, brania w jakimś miejscu trwają tylko przez chwilę, a potem następuje przerwa. Wędkarz, który ma mało sprzętu, może w jednej chwili zebrać cały swój „dobytek” i w kilka minut zmienić łowisko. Jeżeli jednak pakowanie się miałoby zająć pół godziny, a przenosiny i ponowne rozpakowywanie kolejne czterdzieści minut, to bardzo wątpię, czy komuś będzie się chciało ruszyć z miejsca. Przenoszenie się na nowe miejsce byłoby tylko niepotrzebną stratą czasu. Zanim przynęty znajdą się w wodzie, ryby prawdopodobnie zdążą odpłynąć z nowego łowiska gdzie indziej.
Co jest niezbędne?
Przyzwyczaiłem się zabierać ze sobą nad wodę tylko tyle sprzętu, ile będzie mi rzeczywiście potrzeba. Moje wyposażenie to uniwersalne wędzisko, kołowrotek z jedną lub dwoma zapasowymi szpulami, kilka spławików, ciężarków i haczyków oraz niezbyt duża ilość zanęty w wiadrze. Dzięki temu jestem nad wodą bardzo mobilny, gdyż spakowanie wszystkich drobiazgów do małego plecaka jest kwestią jednej chwili. Powinniście się kiedyś zastanowić nad przydatnością każdej rzeczy w Waszym ekwipunku: czy rzeczywiście potrzebna jest Wam skrzynia do siedzenia? Wielu wędkarzy kupuje skrzynie wielkości sporego fotela, a następnie wypełnia je przynętami i innymi przydatnymi (?) drobiazgami, ile się zmieści. Ja zabieram ze sobą tylko „ekwiwalent fotela”, małą, wodoodporną nadmuchiwaną poduszkę, która po złożeniu mieści się w kieszeni kurtki. Jedynie wtedy, gdy z góry planuję łowienie w jednym miejscu przez kilka godzin, a zdarza się to raczej rzadko, zabieram ze sobą składane krzesełko myśliwskie z paskiem umożliwiającym noszenie na ramieniu.