W ostatnich latach w Polsce nastąpił ogromny rozwój dyscypliny spinningowej i muchowej. Być może jest to wynikiem szerokiej kampanii prowadzonej w prasie wędkarskiej, programach telewizyjnych lub mody, która – jak wszystkie inne – przyszła do nas z Zachodu. Jedno jest jednak pewne: obie te metody można uznać za najbardziej sportowe oraz mające wiele wspólnego z szeroko pojętym myślistwem i traperstwem. Chcąc zaspokoić oczekiwania spinningistów i muszkarzy, będziemy się starali zaprezentować w każdym wydaniu „Wędkarstwa” informacje o tym, co się dzieje w tych dziedzinach na polskim rynku. W tym miesiącu przedstawiamy woblery, o których marzy każdy spinningista.
Ugly Duckling (z ang. Brzydkie Kaczątko), to podbijające nasz rynek woblery zwane potocznie „jugolkami”. Ich twórcą jest bardzo znany, i to nie tylko w byłej Jugosławii, wędkarz Alexandar Veselinović. Swoje bogate doświadczenie łowcy drapieżników odziedziczył po ojcu, który nauczył go obserwowania zwyczajów tych ryb w ich naturalnym środowisku oraz stosowania najskuteczniejszych metod ich połowu.
Nabierając coraz większego doświadczenia Alexandar Veselinović w ciągu wielu lat udoskonalał wymyślone przez siebie oraz inne znane przynęty. Efektem tych poszukiwań są woblery z serii Ugly Duckling, obecnie znane już nie tylko w Europie, ale także w Ameryce Północnej, Ameryce Południowej oraz w Japonii. Od początku istnienia „jugolki” w całości produkowane są ręcznie, co oznacza, że są jednymi z niewielu masowo wytwarzanych przynęt spod znaku HAND MADE.
Korpus woblerów jest ręcznie strugany z balsy, a następnie poddawany specjalnej obróbce, wyważany oraz „uzbrajany” w uchwyty do kotwiczek i uszko do łączenia z żyłką. Ster wykonany jest z przezroczystego tworzywa, które nie pęka i nie odłupuje się, tak jak w woblerach innych producentów. Specjalna powłoka i dobre lakiery skutecznie chronią korpus przed wodą i drobnymi uszkodzeniami mechanicznymi. Idealnie dobrane parametry woblerów (kształt korpusu i steru, masa, wyważenie itp.) sprawiają, że „jugolki” zawsze idealnie pracują, zarówno w wodach stojących (jeziora, stawy, starorzecza), jak i płynących (prowadzone z prądem, pod prąd i w poprzek rzeki).
Przynęty te wytwarzają silną falę hydroakustyczną, dzięki agresywnej pracy, ale nie na tyle, żeby odstraszać ryby. O ich skuteczności przekonało się już wielu spinningistów, zwłaszcza ze środowiska warszawskiego, które jako jedno z pierwszych miało do nich dostęp. Wędkarze ci dowiedli, że nie ma w naszym kraju drapieżnika, który nie połakomiłby się na te przynęty.
Małe i średnie modele okazały się wyjątkowo skuteczne na pstrągi, trocie, klenie, jazie, okonie, sandacze i bolenie. Większe natomiast na szczupaki, sumy i głowacice.
Dowiedziałem się również, że czołowi polscy zawodnicy zaopatrzyli się prywatnie w dość pokaźną ilość tych przynęt, a do tanich one nie należą. Świadczy to dobitnie o zaufaniu, jakim darzą „jugolki” zawodowcy.
Woblery te produkowane są w dziesięciu kolorach, w wersji pływającej i tonącej. Modele pływające mają długość 2,3,4, 5 i 7 cm, zaś tonące 2, 3, 4, 5, 7, 9 i 11 cm. Najmniejsze ważą ok. 2 gramów, a największe ok. 18 gramów.
Przy ewentualnej wymianie kotwiczek należy je dobrać tak, aby nie zmienić wyważenia woblera. Najlepiej, gdy będą to kotwiczki o tym samym rozmiarze.
Niektórzy wędkarze w najmniejszych modelach (2 i 3 cm) zamieniają dwie małe kotwiczki na jedną większą, przy czym zakładają ją na uchwyt, na „brzuchu” woblera.
W trakcie prowadzenia przynęty kotwiczka ta wychyla się nieco do tyłu, a groty znajdują się tuż przy samym „ogonie” woblera. Niestety, przynęty te są dosyć drogie i wielu wędkarzy nie może sobie pozwolić na ich zakup. Ale za to ci, którzy je posiadają, wielokrotnie ratowali nad wodą swój honor, łowiąc na nie piękne ryby.