W pędzie odkrywania nowych miejsc, wyszukiwania coraz lepszych i oryginalnych przynęt, zdobywania coraz doskonalszego sprzętu, jakby zapominamy o tym jak i kiedy zaczęła się nasza zabawa w „rybaczenie”. Pierwsze ryby. Wychodzone i wypracowane. Nie były to okazy na miarę rekordów, ale stanowiły prawdziwy „zapalnik” do poważnego potraktowania wędkarstwa jako hobby na całe życie. To właśnie im i pierwszym kontaktom z wodą zawdzięczamy obecną formę wędkowania. Osobiście z rozrzewnieniem wspominam pierwsze wyprawy za szczupakiem, odkrywanie piękna wędkarstwa spinningowego, a przez nie – piękna przyrody.
A oto relacja z jednej z nich. Tak pisał do mnie kolega przed kilkunastoma laty. Jest wiosna 19… r. Nareszcie jedziemy razem. W autobusie mapy, plany. Zmieniamy je w ostatniej chwili. Zamiast dużej rzeki, wybieramy mniejszą, daleko na północ. To nic, że nie wziąłeś gumowców – jakoś tam będzie. Duża rzeka ma suche brzegi, ta pewnie wylała.
Jedziemy. Po drodze przesiadka. Długie godziny w autobusie. Nareszcie na miejscu. Rzekę witamy jak świętość. Kanapki i kije w garść. Rozmowy z miejscowymi. Wieczorem, zmęczeni siadamy przy łódkach. Daj mi Zbychu swój kijek, rzucę parę razy, zobaczę jak pracuje. Za drugim rzutem nagłe szarpnięcie. Po chwili na brzegu szamocze się mój pierwszy szczupak tego roku. Miarowy.
Kładziemy się spać, bo noc krótka, a wstać trzeba przed świtem. Idziemy przez senną wieś. Słychać tylko ujadanie psów i dzwonienie baniek na mleko. Jest przymrozek. Mniejsze kałuże omijamy. Większe przechodzimy „na bosaka”. Przenoszę Cię kilka razy. Woda zimna aż do bólu. „Nie dziwota” – jest w końcu 30 kwiecień. Wreszcie zaczynamy. Słońce coraz wyżej – grzeje zziębniętych „włóczykijów”. Pierwsze pobicie i jest. „Dobry” – do wzięcia. Potem drugi, trzeci, największy – pięćdziesiąt parę cm. Siadam zmęczony. Zbliża się południe. Ściągam buty i skarpety. Ty ciągle „kręcisz”, nie masz ryby. Zawzięty jesteś – nie rezygnujesz.
Gdy ja odpoczywam, ty nagle krzyczysz, że masz coś dużego. Biegnę do brzegu. Kilka metrów ode mnie w krótkich szusach widzę grube cielsko esoxa. Trochę nerwów i pewnym chwytem wyjmujesz go z wody. Jest piękny. Mierzymy – 63 cm. „Dwójka” bankowo. Zazdroszczę Ci Zbychu. Dochodzimy do kanału, napotkani wędkarze przeważnie bez ryby. Zagadnięci, z rezygnacją machają ręką. Dla nich za duża woda, na szczupaka jeszcze za wcześnie. W tym rejonie wiosna przychodzi z opóźnieniem dwu-trzy tygodniowym. Na kanale dostaję jeszcze jednego.
Chyba starczy na dziś. Wracamy. We wlokącym się pociągu wyglądamy przez okno. Spójrz… rzeka – tam łowiliśmy. Musimy tu wrócić… Rozumiemy się bez słów.
Jesień. Ta sama woda. Jedziemy ciągnikiem, na wozie wędki na workach z „kartoflami”. Jest październik. Pochmurno, dżdżysto, ale ciepło. Wysiadka. Marsz przez morze trzcin wyższych od nas. Na zakolu z ogromną jamą pod przeciwległym brzegiem wyjmuję pierwszego. Zębacz jest dziwnie gruby. Ma miętusa w środku, i jeszcze się skusił na małą obrotówkę.
Ty „suszysz” grube garbusy. Masz siatkę pięknych ryb. Okonie są ciemnozielone o krwistoczerwonych płetwach i podbrzuszu. Biebrzańskie. Z torfowej wody. Wspaniałe. Dochodzi południe. Czas na obiad. „Turystyczna” słona jak diabli. Cholera, zapomnieliśmy kupić we wsi coś do popitki.
Napotkana kobieta chętnie wchodzi w interes. Siatka okoni za dwa litry ciepłego mleka. Jest dobrze. Kto by tam skrobał tyle zeschłych garbusów. Ale to już kobiety problem. Mleko wyborne – prosto od krowy.
Na południu leje. Nie ma co, wracamy. Na skróty, będzie bliżej do przystanku. Już widać z daleka wioskę. Deszcz coraz intensywniejszy, nie mamy na sobie już nawet suchej nitki. Dobrze, że już niedaleko. O rany! – bagno, może na lewo, tam trochę płycej. „Stary” – odwrót, nie damy rady przejść, za głęboko, za grząsko. Że spróbujemy? Trochę zimno. „Na waleta”? Po co, i tak jesteśmy mokrzy. Październikowa kąpiel. Coś nowego. Tak wygląda traperka. Miejscowi rolnicy kończą zbierać ziemniaki., Oni muszą tak moknąć. My? – …chyba też…
Dziś na ryby jedziemy niezłym autem, ze sprzętem „bajer”. Kamizela, laptopy, echosonda na łodzi, i neopren, to rzecz normalna. Generalnie wszystko jest OK., tylko trochę jakby czegoś brak…